czwartek, 14 listopada 2013

One.

Ósma rano, za godzinę mam być na placu szkolnym. Niezbyt mi to pasuje ale co ja mogę? Wraz z budzikiem- który dzwoni już drugi raz i którego melodia jest już mocno wkurzająca- wstałam z ciepłego łóżka i wydając odgłos podobny do wycia zdychającego walenia ruszyłam do łazienki. Prawdę mówiąc w takich chwilach ja ta dziękuję temu wariatowi co wymyślił ogrzewanie podłogowe, to genialne uczucie kiedy ciepło pieści twoje stopy a dookoła jest zimno. Będąc już w łazience wysłałam do taty SMS że wstałam i nie zaśpię, okręciłam wodę pod prysznicem i włączyłam playlistę z iPoda. Po jakichś 15 minutach suszyłam włosy pośpiewując sobie Counting Stars , a w całej łazience rozchodził się zapach lawendowego żelu pod prysznic. Równo wpół do dziewiątej stała w przedpokoju poprawiając makijaż i ubranie. Trzeba mi przyznać , że szybkie przygotowywanie się to moja specjalność. Naturalnie falowane włosy zostawiłam w lekkim nieładzie , rzęsy pomalowałam tuszem, zrobiłam małe kreski i zatuszowałam kilka nie doskonałości korektorem, na usta nałożyłam wiśniową szminkę. Zamiast ubrać się na galowo-tak jak się to robi w Polsce i Anglii- włożyłam czarna sukienkę w białe wzorki,  ciut za dużą kurtkę khaki do tego cieliste rajstopy. Trochę większy problem, chciałam założyć pasujące do tego lity ale zważając na godzinę stania i drogę w dwie strony na pieszo wybrałam czarne martensy. Po zakluczeniu drzwi ruszyłam w stronę sąsiedniego podwórka przy którym była droga na przystanek tramwajowy. O ile drogą można było nazwać prowadzącą w przez las ścieżkę pełną błota, wystających korzeni i kamieni. Jednak mając w słuchawkach Maroon5 i pozytywny stosunek do życia można wiele osiągnąć. W krótkim czasie przebyłam dystans dzielący dom i stację i po raz pierwszy szczęście mi sprzyjało i tramwaj podjechał chwilę po tym jak kupiłam bilet. Ale na bilecie się nie skoczyło , znalazłam wolne miejsce, obok fajnego chłopaka w strefie darmowego wi-fi. TAK! to coś za co kocham Norwegię, darmowy internet w moim środku transportu. Przez pół podróży w stronę centrum musiałam wąchać  dwóch facetów którzy byli dopiero co po jaraniu skrętów. Nie powiem że to źle ale po prostu po jakimś czasie ten nawet przyjemny zapach staje się trochę mdlądcy. Co do środków transportu w Bergen nie mogę na nie narzekać. Podróże są raczej spokojne, siedzenia wygodne, wifi darmowe i jak jest zimno to i ludzie cie ogrzeją pchając się ze wszystkich stron. Nie to co w Hiszpanii czy Polsce, o Anglii nie wspominając. Tramwaj opuściłam na ostatniej stacji wraz z 100 innych pasażerów. Chyba nawet potrąciłam kilka osób próbując przedostać się do parku ale who cares. Kiedy już udało mi się wyjść z tego tłoku- bez większych uszczerbków na zdrowiu- i odnalezieniu drogi skierowałam się w stronę nowej szkoły. Na plac weszłam lekko spóźniona, właśnie jakaś kobieta- może nawet dyrektorka- wyczytywała kolejne nazwiska z listy w przedziale wiekowym  7-9 lat. Nie wchodząc dalej oparłam się o kolumnę i przeszukując internet czekałam na swoją kolej. Po jakichś 20 minutach na podest weszła inna kobieta i zaczęła wyczytywać godności z grupy wiekowej 13/16. Czyli to ten czas kiedy mam słuchać. Ażeby okazać trochę kultury i szacunku schowałam iPoda wraz ze słuchawkami do torby a wyciszony telefon do kieszeni kurtki. Czekając na wyczytanie mojego nazwiska zaczęłam się rozglądać po nowych “znajomych”. Wysoka, chuda blondynka ubrana w dosyć fajny płaszcz, z dużym plecakiem i przyklejonym na twarzy uśmiechem -  zbyt pozytywna, odpada. Somalijczyk, Erytrejczyk, Tajlandczyk, filipinka- odpadają, nie to żeby coś ale wątpię czy umieją mówić po angielsku. Niska, normalnej budowy, śliczna blondynka, ubrana na galowo, jest z mamą, ona się nie cieszy ale wygląda miło -POLKA, może być. Chłopak średni wzrost. dłuższe włosy, krzywy nos-może ruski? odpada. “Anastazja Zielińska” pada moje imię, trochę zniekształcone- jak zawszę. Mija chwila zanim ruszam w stronę kobiety, wyciągam rękę, wymieniamy uśmiechy, ruszam w stronę klasy, wtedy kątem oka dostrzegam jego. Nie, nie może być, to nie prawda. Zajmuję swoje miejsce  z tyłu i rozglądam się jeszcze raz. Nie ma go. Jestem zawiedziona, rozczarowana czy szczęśliwa? Sama nie wiem, odsuwam od siebie te myśli i wraz z klasą kieruję się na drugie piętro do sali numer 312. Przy wejściu do sali zaczepia mnie dziewczyna, zajmuje mi chwilę powrót na ziemię. Na pytanie czy usiądziemy  razem odpowiadam twierdząco. Wygląda na miłą. Ciemna blondynka, trochę wyższa niż ja, nie jest ani puszysta ani chuda- normalna. Po dwa kolczyki w każdym uchu i przyjazny uśmiech. Nie widziałam  jej na placu czemu? Jej twarz mówi że jest wesoła i miła ale jej oczy….
Ona coś ukrywa, trochę jak ja. Tylko co?

_________________
hallo hallo

witam, wiec to jest pierwszy rozdzial moich nowych wypocin ktore nazwalam "what eyes cant see" .
Jako opis czy jak to tam sie nazywa jest "you will never know" abowiem ma to powiazanie z opowiadaniem.
Mam nadzieje ze wam sie podoba i bedziecie dalej sledzili historie Anastazji :) 

enjoy ☼ 
Blacky .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz